Do strony początkowej LPJ...

Piotr Müldner-Nieckowski

(Polski Tygodnik Lekarski: NOTATKI JĘZYKOWE)

 

 

ORKA

 

Tytuł tego odcinka Notatek może sugerować, że będzie w nim chodziło o pot wydzielany podczas pisania i mówienia, ale od razu wyjaśniam, że "orka" jest wyrażeniem, które słyszałem w swojej praktyce lekarskiej wielokrotnie z ust pacjentów (petentów) i chorych. Słowo to w pewnych środowiskach budzi grozę i ma znaczenie psychologiczne podobne do zawału serca. Dotyczy choroby wymyślonej przez ludzi o niskim poziomie wykształcenia ogólnego, ale źródłem tego zjawiska są lekarze. 

Trudno powiedzieć, kiedy i w jaki sposób "orka" przeniknęła do języka "medycznego" tej warstwy społecznej. Wiadomo natomiast, że jest to przekręcona nazwa tętnicy głównej (aorta = orka; tak jak pentrykol = pentaerytrytol i rapachol = rafacholina). Jeśli główną skargą pacjenta jest "orka", to znaczy, że osobie tej jakiś lekarz pokazał zdjęcie klatki piersiowej i opowiedział, co na nim widać (m. in. aortę) bez wyjaśnienia, że jest to coś najzupełniej prawidłowego. Mogło się też zdarzyć, że chory przeczytał opis lekarski i z niego wywnioskował chorobę.

Język w tym wypadku stał się czynnikiem jatrogennym, bo rzeczywiście można się rozchorować, gdy się człowiek dowiaduje, że ma rzecz tak obrzydliwą jak "orka". Oczywiście sprawa nadaje się do doskonałej anegdoty medycznej, gdyby nie to, że powoduje straty moralne, fizyczne i materialne. Ileż to razy okazuje się, że nieudolność językowa lekarzy jest bardzo szkodliwa! Przykłady mnożą się same: wypowiedzi lekarzy w prasie, radiu i telewizji, posługiwanie się terminami naukowymi, które nic nikomu nie mówią, czasem nawet żargonem, który nic nie mówi również lekarzom... 

Najwięcej jednak kłopotów sprawiamy chorym w gabinetach. Mówimy "ma pan niewydolność krążenia i rozedmę płuc", a chory, znając pojęcie rozedmy, lekceważy niewydolność krążenia (albo odwrotnie) i bierze tylko te leki, które "dotyczą rozedmy". Lekarz, który nie zdaje sobie z tego sprawy, postępuje jak dziennikarz telewizyjny, co komentując wpływ upałów na samopoczucie powiedział pewnego lipcowego dnia: "jeśli więc ktoś poczuje ukłucie w sercu, niech się lepiej jutro wybierze do lekarza". Skutek był natychmiastowy. Następnego dnia w przychodniach rejonowych pojawili się zdrowi ludzie, którzy dotychczas słusznie lekceważyli ukłucia w sercu jako chwilową, nieistotną niedyspozycję.

Podanie przez lekarza zbyt wielu niejasnych informacji jest podobne w skutkach do polipragmazji: chorzy wybierają to, co jest im wygodne, a leki jedzą według koloru tabletek.

Jednym z warunków samokształcenia się lekarzy jest znajomość języków obcych, ale czy można przystąpić do praktyki lekarskiej nie znając wielu języków polskich? Nie wystarczy bowiem dokładnie wyrażać się przy chorym, trzeba też dobrze go rozumieć. Zależnie od regionu, środowiska czy poziomu wykształcenia ludzie te same zjawiska nazywają odmiennie i w dodatku owe odmiany w innych środowiskach dotyczą innych zjawisk i są używane. Przykładem niech będzie żołądek. Zdanie "boli mnie żołądek" może w języku polskim oznaczać ból w dołku, ból w prawym podżebrzu, ból w każdej innej części brzucha, luźne stolce lub biegunkę, menstruację, odbijania lub czkawkę i prawdopodobnie jeszcze inne dokuczliwości, których nie zanotowałem w swoim słowniczku. Ponieważ wiem, że zdarzają się nam lekarze, którzy niechętnie badają chorych, mogę z dużym przekonaniem twierdzić, że są i tacy, co błędnie interpretują wypowiedzi podopiecznych.

Ponieważ język jest nośnikiem informacji i w medycynie służy przede wszystkim chorym, trzeba się go ponad wszelką wątpliwość uczyć.

Piotr Müldner-Nieckowski

(Wg: Polski Tygodnik Lekarski nr 28, 16.08.1982)