Lekarski Poradnik Językowy


NIECO O BARBARYZMACH

Piotr Müldner-Nieckowski


Prześmiewcze docinki Juliana Tuwima w Cicer cum caule poszły w zapomnienie, a to właśnie w tej księdze mistrzowie słowa parodiowali naburmuszone teksty. Roiło się w nich od słów z pozoru poprawnych, a w gruncie rzeczy idiotycznych lub zrozumiałych tylko dla autora.

Żarty te dotyczyły głównie pseudouczonych, którzy dla ukrycia niedostatków swego umysłu używają tu i ówdzie barbaryzmów, wyrazów zapożyczonych, użytych nietrafnie, lecz mających wywrzeć wrażenie na czytelniku. Jeśli ktoś powie "Mam dzisiej enewement na ćwiartkie", to od razu wiemy, że mamy do czynienia z kimś niedouczonym. Co można jednak powiedzieć o osobie wykształconej, która w rękopisie podręcznika lekarskiego pisze: "Syndrom ten projektuje się na relacje interlokutorskie w specyficznych konwergencjach, blokując koegzystencję kontaktową typologii psycholingwalnej w obrębie fenomenu lekarz-pacjent"? To już nie jest żart, taki tekst powstał naprawdę, a przytaczam go z bólem i ku przestrodze.

Zdarza się, że niektóre zwroty, wyrażenia, pojedyncze słowa przeciskają się przez oka redakcyjnych sit i niepostrzeżenie utrwalają w języku. Przychodzą kolejne pokolenia czytelników, którzy już nie wiedzą co było przedtem i sądzą, że skoro jakiś język zastali, to znaczy, że taki język jest właściwy. Swego czasu nader delikatnie, ale stanowczo pisał o tym doktor Janusz Szajewski.1 Obawiam się, że jego nauki poszły w las.

Według definicji słownikowej barbaryzm to 'wyraz, sposób jego użycia, konstrukcja składniowa - obce danemu językowi, niewłaściwe mu, przeniesione z innego języka'.2 Pojawia się po cichu i wykwita znienacka. Zjawisko to towarzyszy przejmowaniu wielu innych słów obcych, które nie mają odpowiedników w polszczyźnie i których stosowanie jest uzasadnione. Dlatego błędy tego rodzaju łatwo umykają uwadze.

Nieraz bardzo trudno odróżnić wyrazy obce uprawnione od naleciałości, powstających na skutek zwykłej nieznajomości mowy rodzimej. Zawsze więc warto przez chwilę się zastanowić: czy przypadkiem nie ma słowa, wyrażenia, zwrotu, który w języku polskim istnieje od dawna i który doskonale oddaje pożądane znaczenie. Można też próbować poszukiwania nowych słów (nowotworów, neologizmów) zgodnych z duchem polszczyzny i łatwo wymawialnych. Tak przecież kiedyś ze szlafroka powstała podomka (sukces akcji tygodnika "Przekrój").

Problem barbaryzowania mowy nie jest łatwy do opisania. Wszak w języku polskim jest naprawdę dużo słów pochodzenia obcego. Można sięgnąć po pierwsze z brzegu i okaże się, że wywodzi się na przykład z łaciny (por. stół), czeskiego (por. krzesło), francuskiego (por. biurko) itd. Niektóre mają wygląd i brzmienie całkowicie obce (por. sytuacja), mimo to dziś są najzupełniej polskie. W latach 60. w wydawnictwach naukowych PRL-u zapanowała moda na rugowanie wszelkich wyrazów 'obcych'. Już nikt nie pamięta, kto zaczął pierwszy, ale skrajny puryzm redaktorów mógł doprowadzić do zmniejszenia się liczby polskich słów o połowę. Na szczęście do tego nie doszło, głównie za sprawą Jana Doroszewskiego, który wówczas jako jedyny potrafił skutecznie wyjaśnić, na czym polega różnica między 'barbaryzmem' a 'polskim wyrazem obcego pochodzenia'. Nie chodzi o to, żeby walczyć ze wszystkim, co wydaje się nam niepolskie, ale o "właściwego rzeczy dawanie słowa".

Poniżej przedstawiam kilka klasycznych przykładów wyrażeń błędnie używanych przez Polaków (głównie lekarzy). Wyciągnięcie wniosków pozostawiam łaskawemu Czytelnikowi.

DRAMATYCZNA POPRAWA

Wyrażenie źle przetłumaczone z 'dramatic improvement [recovery]'. Angielskie słowo 'dramatic' jest w słowniku Stanisławskiego3 rzeczywiście tłumaczone jako 'dramatyczny', ale niestety nie podano tam kontekstu. Oksfordzki słownik języka angielskiego4 jest już dokładniejszy: 'dramatic' to tyle co 'theatrical; sudden, striking, impresive' (spektakularny; nagły, uderzający, wywierający wrażenie). Ironicznie po angielsku 'dramatic' używa się także w znaczeniu 'tragic' (tragiczny). Należałoby zatem mówić: spektakularna, nagła, gwałtowna, wyraźna, niespodziewana, uderzająca poprawa. 'Dramatyczna poprawa' zawiera wewnętrzne przeczenie (tzn. jest oksymoronem), które od biedy może być wykorzystane jako dowcip językowy. Jeśli coś już ma być dramatycznego, to najpewniej 'pogorszenie'.

CZYNNIK RYZYKA

Po angielsku 'risk factor'. Słowo 'risk' należałoby tu tłumaczyć jako 'zagrożenie, narażenie, niebezpieczeństwo', a nie ryzyko. 'Ryzyko' bowiem to nic innego, jak 'możliwość, prawdopodobieństwo, że coś się nie uda, przedsięwzięcie, którego wynik jest nieznany, niepewny, problematyczny; odważenie się na takie niebezpieczeństwo; ryzykowanie'.2 Dlatego powiedziałbym raczej: czynnik zagrożenia, narażenia, niebezpieczeństwa.

Doktor Kazimierz Boreyko-Chodkiewicz, nieżyjący już, światły warszawski internista i redaktor Polskiego Tygodnika Lekarskiego, mówił po prostu o czynnikach etiologicznych lub przyczynowych. Ja wiem, że to więcej liter niż w 'czynniku ryzyka', ale za to w zgodzie z logiką.

DOKUMENT

Amerykanie (Brytyjczycy tylko w mowie potocznej) za 'document' biorą wszystko, co zostało napisane lub narysowane ręką ludzką (też za pośrednictwem komputera, maszyny do pisania itd.), i co jest w stanie przyjąć postać kartki zapełnionej tekstem i (albo) grafiką.

W Polsce dokumentem jest tekst o wartości prawnej lub finansowej: pismo urzędowe, akt spisany w celu stwierdzenia jakiejś okoliczności; świadectwo prawdziwości jakiegoś faktu lub rzeczy; dowód stwierdzający czyjąś tożsamość.

W ostatnich czasach naśladujemy Amerykanów dosłownie we wszystkim. To, co wychodzi np. z MS Worda lub innego anglosaskiego programu do pisania tekstów, i co jest przez ten program nazywane dokumentem, to po prostu list, artykuł, praca dyplomowa, wizytówka itd. Dokumentem będzie natomiast historia choroby, wynik badania, umowa o pracę, ale dopiero po podpisaniu, opieczętowaniu, zgłoszeniu w odpowiedniej instytucji lub zatwierdzeniu przez istotne ciało, bilet wstępu (do chwili utraty ważności) itd. Nie możemy więc nazywać dokumentem nawet życiorysu, cóż dopiero reklamy, telefaksu, notatki prasowej, kartki do wywieszenia na drzwiach itd. To są po prostu teksty! Jeśli jednak zostaną one np. uznane za dowody rzeczowe w sądzie, to wtedy dokumentem może stać się nawet oddarty margines gazety z zapisanym numerem telefonu.

Myślę, że te uwagi powinni sobie wziąć do serca polscy tłumacze zagranicznych programów do pisania tekstów.

DYSKUSJA [w artykule naukowym]

Każdy artykuł przedstawiający badania naukowe zawiera część omawiającą, czyli po angielsku 'discussion', co oznacza 'examination by arguments'. Jednak po polsku 'dyskusja' to tyle co 'debata, spór słowny, bezpośrednia polemika z udziałem co najmniej dwóch osób'.

Co drugie polskie czasopismo lekarskie z uporem godnym lepszej sprawy używa słowa 'dyskusja' w znaczeniu omówienie. A przecież nie można omówienia problematyki (nawet negującego argumenty innych autorów) nazywać dyskusją! Z kim dyskutuje autor, skoro nie ma przed nim dyskutanta? Z samym sobą? Z kartką papieru? Z tekstami innych autorów, które wcale nie wydają głosu? W tym wypadku mamy do czynienia nie tylko z barbaryzmem. To także kalka językowa, taka sama, jak w tłumaczeniu typu 'risk factor' = 'czynnik ryzyka' *   i inne, np.: 'actual' = 'aktualny', 'general blood circulation' = 'generalna cyrkulacja krwi',**   'gut surgery' = 'jelitowa chirurgia'.

Piotr Müldner-Nieckowski

------------------

*   Czynnik ryzyka. Artykuł był pisany prawie 30 lat temu. Obecnie, w 2010 r. wyrażenie "czynnik ryzyka"
    jest utrwalone w języku lekarskim tak dalece, że należy je uznać za termin zupełnie poprawny.

** Ten przykład podaję za znaną tłumaczką tekstów medycznych mgr Krystyną Niecikowską.

------------------

1 Janusz Szajewski: Poprawne przygotowanie tekstu pracy naukowej do publikacji. Cz. I Ogólne zasady redakcji pracy.
Pol. Arch. Med. Wewn. 1981, 65, 419. Cz. II Język pracy naukowej. Pol. Arch. Med. Wewn. 1982, 68, 89.
2 Słownik języka polskiego. Red. M. Szymczak. PWN, Warszawa 1982.
3 Jan Stanisławski, Wielki słownik angielsko-polski. Wiedza Powsz., Warszawa 1977.
4 The Oxford English Dictionary with Supplements. Ed. H.W. Fowler and F.G. Fowler. Clarendon Press, Oxford 1984.


Piotr Müldner-Nieckowski

Lekarski Poradnik Językowy